Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnie na folwarku, zkąd obaj wieśniacy teraz dopiero wracali.
Tymczasem Bécu wrzeszczał, że zapłaci za wypite pięć kwart wina pod tym wszakże warunkiem, żeby nie kończyć jeszcze partyi, ale Hyacynt, potulny, do łez wzruszony, z trudnością oderwał się od krzesła i wyszedł za bratem.
— Poczekaj tutaj — rzekł Kozioł do Jana — a za jakie pół godziny przyjdź do mnie... A pamiętaj, że obiecałeś przyjść dziś na obiad do ojca.
Gdy obaj bracia przyszli do domu, cała rodzi na znalazła się w komplecie. Ojciec chodził po izbie ze spuszczoną głową. Matka siedziała przy stole, stojącym na środku pokoju i machinalnie robiła pończochę. Naprzeciw niej Grosbois, wypiwszy i zjadłszy za wiele, drzemał z nawpół otwartemi oczyma, nieco dalej Fanny i Delhomme, czekali cierpliwie, siedząc na dwóch nizkich krzesełkach. Prócz kilku ubogich sprzętów i wytartych od ciągłego czyszczenia naczyń kuchennych, stanowiących zwykle umeblowanie zadymionej tej izby, znajdował się teraz na stole arkusz białego papieru, kałamarz i pióro. Tuż obok leżał czarny, zrudziały kapelusz geometry, noszony od lat dziesięciu zarówno w słotę jak i w pogodę. Zmrok zapadał, ostatnie promyki dziennego światła wpadały przez wązkie okienko, a w tym półcieniu dziwne fantastyczne kształty przybierał kapelusz o szerokiem rondzie.