Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła się w tej chwili, wysunął się z domu i pobiegłszy przed sklep Macquerona, wsunął głowę przez okno. To poskutkowało. Drzwi otwarły się z hałasem a Bécu stanąwszy na progu, zawołał:
Chodźno, stary żołdaku, spróbujemy razem szczęścia!
Polowy trzymał się teraz jeszcze sztywniej niż w kościele, w miarę jak się upijał, stawał się coraz uroczystszym. Wspomnienie lat, spędzonych razem w służbie wojskowej i razem wychylonych kieliszków, wzbudzało w nim serdeczną życzliwość dla włóczęgi Hyacynta, to też ilokroć był na służbie, udawał, że go nie poznaje, unikał sposobności schwytania go na gorącym uczynku polowania w cudzym lesie; w sercu jego toczyła się walka między obowiązkiem i uczuciem. W karczmie, upiwszy się, częstował go jak brata.
— Utnijmy partyjkę, dobrze? A do kroć set stu tysięcy! Jeżeli beduini nam przeszkodzą, obetniemy im uszy!
Macqueron, niemłody już mężczyzna, z wielką twarzą, o sumiastych wąsach, siedział w kącie izby, kręcąc młynka palcami. Odkąd zebrał trochę grosza na sprzedaży wina z Montigny, stracił ochotę do pracy, polował, łowił ryby, udając bogatego mieszczanina. Chodził w brudnej, obszarpanej odzieży, podczas gdy jego córka Berta zamiatała podłogę ogonem szeleszczącej jedwabnej sukni. Gdyby nie opór żony, dawno już był by zamknął sklep i przestał sprzedawać wódkę,