Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Błagam pana, panie Patoir, niech pan go wyleczy — prosiła pani Karolowa.
Weterynarz wytrzeszczył oczy, zmarszczył nos i czoło, wykrzywił twarz podobną do pyska poczciwego, lecz rozzłoszczonego buldoga. Wreszcie zawołał:
— Jakto? więc po to tylko mnie pani wzywała?... O! wyleczę go więcej niż pewno! Niech pani kamień do szyi przywiąże i wrzuci go do wody.
Elodya wybuchnęła głośnym płaczem, pani Karolowa trzęsła się z oburzenia.
— Ależ to kocisko śmierdzi już! Czy godzi się trzymać takie paskuctwo, które zapowietrza cały dom? Wrzućcie go do wody!
W końcu jednak, widząc, że pani Karolowa gniewa się nie na żarty, usiadł przy stole i mrucząc jeszcze pod nosem zapisał receptę:
— Widać, że pani lubi mieć zarazę w domu... Co mnie to obchodzi, byłem dostał moje pieniądze?... Ot! recepta na lekarstwo, które trzeba mu wlewać do pyska po łyżeczce co godzinę; prócz tego da mu pani dwie lewatywy, jedną dziś wieczór, drugą jutro.
Od jakiegoś czasu pan Karol niecierpliwił się już, w obawie, że ptaszki spalą się na węgiel; kucharka, zmęczona biciem jaj, stała z założonemi rękoma. Pożegnał prędko weterynarza, wsunąwszy mu w rękę sześć franków, należnych za poradę