Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jadali z wspólnego cebra i słuchali jej ślepo, drżąc ze strachu na jej widok.
Fouan, spostrzegłszy siostrę, zbliżył się do niej z uszanowaniem. Starszą była od niego o lat dziesięć, a nieugiętość jej charakteru, jej sknerstwo i nienasycona chciwość wzbogacenia się, wzbudzały w nim — zarówno jak we wszystkich mieszkańcach wioski — wysoki szacunek i uwielbienie.
— Słuchaj, Olbrzymko — rzekł — chciałem właśnie pomówić z tobą. Wiesz, zdecydowałem się już, idę dopilnować podziału gruntów.
Nieodpowiedziała ani słowa, podniosła do góry laskę i wymachiwała nią w powietrzu.
— Tamtego wieczoru przychodziłem tu, chcąc poradzić się ciebie... stukałem do drzwi, ale nikt mi nie otworzył...
Teraz wybuchnęła gniewem i cierpkim głosem zawołała:
— Niedołęgo! Słyszałeś już, jaką jest moja rada!... Trzeba być tchórzem i głupcem, żeby wyrzekać się swej własności, póki jeszcze człowiek włóczy się po ziemi... Choćby mi nóż na gardle położyli, nie przystałabym na coś podobnego!... Widzieć, że moja własność przeszła w cudze ręce, wyzuć się ze wszystkiego dla tych podłych dzieciaków, o! nie! nie!
— Ale — zauważył Fouan — ziemia cierpi na tem, kiedy człowiek straci siły do pracy.