Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieniądze, to nic od nas nie potrzebuje, nieprawdaż?
Patrzył ojcu prosto w oczy, wymierzając ten cios, który rozmyślnie zostawił na koniec.
Stary zbladł.
— Jakie pieniądze? — zapytał.
— Pieniądze, od których ojciec procenty pobiera.
Kozioł, który podejrzewał tylko istnienie ukrytego skarbu, pragnął upewnić się w tym względzie. Pewnego wieczoru zdawało mu się, że widział ojca, wyjmującego ze skrzyni zwitek banknotów; zaciekawiony śledził go nazajutrz i przez kilka dni następnych, ale napróżno.
Silne rumieńce wystąpiły teraz na bladą twarz starego, gniew, tłumiony w piersiach, wybuchnł wreszcie. Zerwał się z krzesła i z piorunującym gestem zawołał:
— Cóż u dyabła! myślicie teraz plądrować po moich kieszeniach! Nie mam żadnych kapitałów, nikt mi nie płaci grosza procentu... Za dużo kosztowaliście mnie, nicponie. Zresztą co wam do tego? Czy ja nie jestem panem i ojcem?
W tej chwili zdawało się, że stary urósł i odmłodniał. Przez długie lata żona i dzieci drżały przed nim, nie śmiejąc nigdy stawić czoła brutalnemu despotyzmowi, tego przedstawiciela najwyższej władzy w rodzinie. Omylili się, sądząc, że zapomniał on już rozkazywać.