Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ojciec jemu ją przekazał. Własna bezsilność doprowadzała go do wściekłości.
— Cóż robić! panie Baillehache, niema na to rady... nogi nie słuchają mię już, ręce także licha warte a ziemia cierpi na tem... Szłoby to jeszcze jako tako, gdyby człowiek miał wyręczenie z dzieci...
Mówiąc to, spojrzał z wyrzutem na synów, z których żaden nie ruszył się z miejsca, patrząc obojętnie przed siebie, jak gdyby nie rozumieli znaczenia słów ojcowskich.
— Ale tak, czyż mam najmować parobków, obcych ludzi, którzy wszystko rozkradną? Nie, służący za drogo kosztuje, życie jego zjadłoby cały mój zarobek. A sam nie dam rady. Ot! w tym roku, naprzykład, nie miałem zorać siły i zasiać całego gruntu, zrobiłem tyle tylko, by mieć zboże na chleb i słomę dla bydląt. A widzi pan, serce mi się kraje, gdy patrzę, jak ta dobra ziemia idzie na marne i nic nie rodzi. Tak, wolę pozbyć się wszystkiego, niż dopuścić takiego marnotrawstwa.
Głos więznął mu w gardle, uczynił ręką ruch boleści i poddania się losowi. Obok niego stała w pokorze żona, przygnębiona tyloletnią pracą i ślepem posłuszeństwem.
— Któregoś dnia — mówił dalej starzec — Róża robiła sery, potknęła się i rozlała serwatkę. Ja sam jestem jak zbity, przyjechawszy wozem na targ... Zresztą nie można przecie zabrać z sobą