Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie, chodźmy zaraz.
A jednak wyszedłszy z zajazdu, zamiast iść wprost na plac świętego Jerzego, gdzie się odbywał targ krów i koni, chodzili tam i napowrót po wielkiej ulicy, kręcąc się między przekupkami, które sprzedawały jarzyny i owoce. Wszystko troje ubrani byli odświętnie: Jan miał szeroką niebieską bluzę, czarne sukienne spodnie i jedwabną czapkę na głowie, dziewczęta włożyły popielate spódnice, ciemne, wełniane gorsety, fartuchy białe w różowe paski, na głowach miały wełniane czepeczki, zakrywające im włosy. Szli zwolna jedno za drugiem, z trudnością torując sobie drogę wśród tłumu służących i mieszczanek, które cisnęły się do przekupek, siedzących na ziemi. Przed każdą przekupką stały otwarte kosze. Poznali tam matkę Frimat przybyłą z Rognes, z dwoma ciężkiemi koszami, w których wszystkiego było poddostatkiem: i sałaty, i grochu, i śliwek, nawet trzy żywe króliki. Obok niej stał jakiś stary wieśniak przy wozie z kartoflami, które sprzedawał na garnce. Dalej nieco dwie kobiety matka z córką, rozłożyły na kulawym stole wędzone i solone śledzie, sztokfisze i inne ryby wyjęte świeżo z beczek, z których rozchodziła się słona woń, silnie drażniąca gardło. Ulicą pusta zwykle w inne dnie tygodnia, pomimo pięknych sklepów, apteki a szczególniej wielkiego bazaru, którego właściciel Lambourdieu sprowadzał ostatnie nowości