Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z kieszeni chustkę, rozwiązała róg, w którym zawiązane były dwa franki należne właścicielowi buhaja.
— Oto pieniądze — rzekła. — Do widzenia, dobranoc wam.
Odeszła z krową a Jan, wziąwszy sakwę z ziarnem, poszedł za nią, powiedziawszy Jakóbce, że idzie obsiać pole „pod słupem“ stosownie do rozporządzeń, jakie pan Hourdequin wydał na dzień cały.
— Dobrze — odrzekła Jakóbka. — Brona już tam jest pewnie.
Potem, widząc, że chłopak podążył za dziewczyną i że oboje razem poszli dalej wązką ścieżką, krzyknęła jeszcze za nimi:
— Nie trzeba się obawiać, aby się wam co złego stało? Prawda? Mała pokazała już, że zna dobrze drogę i umie dać sobie radę.
Po ich odejściu podwórzec folwarczny opustoszał. Żadne z nich nie roześmiało się z żartu Jakóbki. Szli wolno, słychać było tylko stuk grubych trzewików po kamienistej drodze. On widział tylko małą jej głowę, na której wiły się kędziory czarnych włosów, wysuwających się z pod czepeczka. Gdy tak uszli z jakie pięćdziesiąt kroków w milczeniu, Franusia ozwała się poważnie:
— Po co ta głupia Jakóbka prześladuje dziewczęta chłopcami? Mogłabym jej była odpowiedzieć.