Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Twoja córka — objaśnił Jan — siedzi w zaroślach z Wiktorem, oboje zachwycają się księżycem.
Hyacynt podniósł w górę zaciśnięte pięści.
— Niech dyabeł weźmie! ta hultajka włóczy się wiecznie z chłopcami!... Przyniosę ja na nią bata.
I pędem pobiegł do domu. Na lewo za drzwiami wisiał duży furmański bat, którego Hyacynt używał dla poskromienia córki.
Ale Flądra usłyszała widocznie, na co się zanosi.
W gęstwinie dał się słyszeć szelest szybko oddalających się kroków i parę minut potem ukazał się na drodze Wiktor z miną obojętną i pewną siebie. Obejrzał kosę i wziął się znów do roboty. A gdy Jan zawołał nań zdaleka, pytając, czy się nie zmęczył zanadto, chłopiec odpowiedział:
—Nie bójcie się o mnie!
Kończono już stawiać stóg wysoki na cztery łokcie i zaokrąglony w kształcie ula. Palmyra, podnosząc do góry chude ramiona, rzucała ostatnie wiązki a Franciszka, stojąc na wierzchołku wydała się niezwykle wysoką w różowem świetle słońca zachodzącego na bladem niebie. Stała zadyszana, zmęczona ciężkiem wysileniem, oblana potem, włosy pozlepiały jej się na skroniach, stanik roztworzył się na piersiach a spódnica opadada z bioder.