Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znacznie od południa. Wiktor skończył wprawdzie klepać kosę, nie śpieszył się jednak do roboty: po chwili, zobaczywszy Flądrę, przechodzącą ze swemi gęsiami, wymknął się cichaczem i pobiegł za nią w zarośla, nad brzeg rzeki.
— Masz tobie! — wykrzyknął Jan — już i na nią ostrzy zęby.
Franciszka parsknęła głośnym śmiechem.
— Oh! za stary dla niej.
— Za stary!... Nie wierz temu, jedno na drugie ostrzy zęby.
Gwizdnął przeraźliwie, naśladując tarcie kamienia o żelazo; Palmyra pokładała się ze śmiechu i trzymając się za boki, jakby ją kolka ukłuła, zawołała:
— Co się dziś stało Janowi? plecie jak na mękach!
Rzucano wciąż nowe wiązki siana, stóg wrastał. Wszyscy śmieli się z pana Lequeu i Berty, którzy usiedli zmęczeni. Kto wie, może dziewczyna pozwalała łaskotać się słomą, nie będzie miał przecie chleba z tej mąki.
— Wstydzilibyście się gadać głupstwa! — rzekła Palmyra, dusząc się ze śmiechu.
Jan chciał ją rozdrażnić trochę.
— Myślałby kto, żeś sama tego nie próbowała; nie darmo przecie masz trzydzieści dwa lat!
— Ja, nigdy.