Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak wam się podoba... Może i należałoby to zrobić przez wzgląd na dziecko...
Matka Frimat, która z uroczystą miną wylewała do kotła szaflik ługu, zdawała się potwierdzać ich zamiary i spoglądała łaskawie na Jana, którego uważała zwykle za uczciwego i porządnego chłopca. W tej chwili usłyszano z podwórza głos Franciszki, wracającej z krowarmi.
— Lizo! Lizo! chodźno tu prędko — wołała Franciszka — Zuzula skaleczyła sobie nogę.
Wszyscy wyszli na podwórze. Na widok krowy, która szła kulejąc i unosząc w powietrzu zakrwawioną przednią nogę, Liza wybuchnęła gniewem i zaczęła łajać siostrę tak, jak niegdyś łajała ją, gdy ta będąc dzieckiem, popełniła jakąś psotę.
— Znowu nie dopilnowałaś krowy, ty próżniaku?... Pewnie zasnęłaś gdzie na trawie tak, jak wczoraj.
— Ale nie, nie, wierzaj mi, Lizo... Nie wiem, co ona mogła zrobić. Przywiązałam ją do kołka, chyba z i plątała sobie nogę w sznurek.
— Milcz! kłamiesz!... Skończy się na tem, że zmarnujesz mi kiedy moją krowę!
Czarne oczy Franciszki zabłysły gniewem. Zbladła i zawołała z oburzeniem:
— Twoja krowa, twoja krowa!... Mogłabyś przecie powiedzieć: nasza krowa.
— Jakto, nasza krowa? Czy ta krowa należy i do ciebie, smarkaczu?