Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Liza polewała bieliznę w balijce. Nie spieszyła się wcale, wypróżniła trzymany w ręku garnek; potem założyła ręce obnażone i zwilgotniałe od pracy i spojrzała mu poważnie prosto w oczy:
— Czy mówicie to naprawdę?
— Naprawdę.
Nie zdawała się wcale zdziwioną. Była to rzecz bardzo naturalna, Nie odpowiadała jednak ani twierdząco, ani przecząco: widocznie nie była czegoś zupełnie pewną.
— Proszę was tylko, nie odmawiajcie mi z powodu Jakóbki — dodał Jan — bo Jakóbka...
Przerwała mu ruchem ręki, wiedziała dobrze, że bałamucenie tej dziewczyny z folwarku, nie pociągnie za sobą żadnych następstw.
— Największą przeszkodą jest to, że ja nie mam nic prócz rąk do pracy, wy zaś posiadacie ten domek i kawał gruntu.
Znów mu przerwała ruchem ręki, chcąc mu dać do zrozumienia, że zapatruje się na tę kwestyę tak jak on.
— Nie, nie, to jeszcze nie wszystko — odrzekła wreszcie. — Tylko, że Kozioł...
— Ale kiedy on was rzucił...
— No tak! i kwita z naszej przyjaźni... za wiele głupstw zrobił... A jednak pomimo to trzebaby naradzić się z Kozłem.
Jan zastanowił się chwilę. Wreszcie rzekł z namysłem: