Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jan czekał cierpliwie, pewien, że stara kobieta odejdzie wkrótce. Ale ona nie śpieszyła się wcale, rozpowiadała o swoim biednym, sparaliżowanym mężu, który stracił zupełnie władzy w jednej ręce. Było to dla nich wielkie nieszczęście. Wprawdzie za najlepszych nawet czasów nigdy nie znali dostatku, jednak póki mąż mógł pracować, brali w dzierżawę małe kolonijki, co spory przynosiło dochód, teraz zaś musiała własnoręcznie uprawiać jedyny mórg gruntu, należący do nich: upadała nieraz ze zmęczenia; nie trzymając krów ani koni, zbierała suchy gnój z gościńca dla zdobycia nawozu sadziła sałatę, groch i fasolę, podlewała w ogrodzie trzy śliwy i dwa drzewa morelowe. Mały ten kawałek gruntu przynosił jednak niezłe zyski, bo co sobota chodziła na targ do Cloyes, uginając się pod ciężarem dwóch ogromnych koszów; jarzyny zaś, jeden z sąsiadów zabierał zwykle na swój wózek. Rzadko kiedy przynosiła do domu mniej niż dwa lub trzy franki, szczególniej w porze owoców. Ale ustawicznym powodem jej skarg był brak nawozu: ani gnój zbierany na gościńcu, ani nieczystości kilku chowanych przez nią kur i królików nie użyźniały dostatecznie ziemi. Zrozpaczona, wpadła wreszcie na myśl użytkowywania odchodów swoich i męża; mierzwiła ziemię nawozem ludzkim ogólnie pogardzanym, budzącym wstręt nawet w wieśniakach. Sąsiedzi wiedzieli o tem, wyśmiewali się z niej: na targu widziała nieraz,