Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczoty dziewczyna, której pan sam jeden nie wystarcza.
Zostawszy samą, Franusia czekała cierpliwie, usiadłszy na kamiennej ławce przed gnojowiskiem, które zajmowało trzecią część podwórza. Patrzyła bezmyślnie na kury grzebiące dziobami i rozgrzewające sobie łapki na warstwie gnoju, z której przy oziębionem powietrzu wydobywały się błękitne pary. Po upływie półgodziny, gdy Jan powracał, dojadając sporą kromkę chleba z masłem, zastał ją na tem samem miejscu. Usiadł obok niej, a widząc że krowa niecierpliwi się, ryczy i bije się po bokach ogonem, rzekł nareszcie:
— Pastuch jak na złość nie wraca.. nie wesoło ci czekać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie było jej pilno. Potem po chwili milczenia spytała:
— Kapralu... więc wy się poprostu Jan nazywacie?
— Nazywam się Jan Macquart.
— Czy wy nie tutejsi jesteście?
— Nie, ja pochodzę z Prowancyi, z miasta, które się nazywa Plassans.
Podniosła ciekawie oczy, przyglądała mu się zdziwiona, że ktoś może pochodzić ze stron tak odległych.
— Po bitwie pod Solferino — ciągnął dalej — będzie temu półtora roku, otrzymałem urlop i wróciłem z Włoch, jeden z towarzyszów przy-