Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hałas stawał się ogłuszającym, jak gdyby odgłos wystrzałów armatnich lub pociągu pędzącego po moście żelaznym. Wiatr świszczał i huczał, kule gradowe leciały ukosem, siekąc wszystko, nagromadziły się na ziemi, pokrywając ją białą warstwą.
— Patrzcie! grad! grad! mój Boże!... Ach! co za nieszczęście! Patrzcie tylko! jak kurze jajo!
Nie miały odwagi wyjść na podwórze i podnieść kul kilku. Wściekłość huraganu wzmagała się ciągle, szyby wylatywały z okien, jedna kula gradowa uderzyła o dzbanek i rozbiła go, inne padały aż na materac zmarłego.
— Ależ wielkie! pewnie nie więcej, jak pięć poszłoby ich na funt! — zawołała Bécu, ważąc kulę na ręce.
Fanny i stara Frimat załamały ręce z rozpaczą.
— Wszystko pójdzie na marne! Straszna klęska.
Nagle burza ucichła. Niszczący żywioł popędził dalej, grobowa cisza zaległa w około. Ciepły, kroplisty deszczyk padał z cichym szmerem. Ziemia pokrytą była grubą warstwą kul gradowych, jakby białym obrusem, który świecił bladem i migotliwem światełkiem lamp nocnych.
Ernest wybiegł na podwórze i przyniósł do izby odłam lodu większy niż pięść, bezkształtny, wyzębiony dziwnie po brzegach. Matka Frimat