Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to istne skaranie Boskie z tym panem Finet! Zdrowy nawet może umrzeć nie doczekawszy się go!... Czekamy już przeszło dwie godzin żeby raczył przyjechać z Cloyes!
Drzwi wchodowe zostały otwarte na oścież, powiew silnego wiatru wpadł do izby i zgasił obie świecie, stojące przy głowie zmarłego. Zdjęte przerażeniem kobiety zapalały świece na nowo, gdy znów wiatr silniej jeszcze zaświszczał w izbie a zdala, od strony wioski, pogrążonej w uśpieniu, dał się słysześć przeciągły grzmot. Łom i trzask gałęzi, głuche jęki dochodzące z pól przypominały zbliżanie się obcych wojsk, tratujących wszystko po drodze. Wybiegłszy na próg domu, kobiety ujrzały olbrzymią miedzianą chmurę zasłaniającą firmamet. Nagle dał się słyszeć jakby świst kartaczy, huk broni palnej... twarde, zimne kale zaczęły spadać na ziemię chłoszcząc je po twarzy i odskakując od ziemi pod ich stopami. Wtedy z piersi kobiet wyrwał się krzyk przerażenia i rozpaczy.
— Grad! grad!
Zdjęte przestrachem i oburzeniem na widok klęski stały jak skamieniałe. Trwało to zalepwie parę minut. Piorun nie uderzył ani razu, ale wielkie niebieskawe błyskawice przerzynały niebo co chwila, znacząc na niem fosforyczne smugi; noc nie była już tak ciemną, bryły gradu połyskiwały bladem, niepewnem światełkiem, jak kule szklanne.