Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

metrów, jakiś wieśniak obsiewa swój zagon, na prawo znów drugi, dalej jeszcze trzeci i czwarty i inni jeszcze, malejący w oddali, wśród tej perspektywy płaskiej przestrzeni. Widać tylko ich małe czarne sylwetki, im dalej tem coraz bardziej malejące i niknące wreszcie wpośród pól. Ale każdy z nich tym samym szedł krokiem, tym samym rzutem posyłał ziemi ziarno, które w koło każdego z nich, jak falę życia odgadnąć było można. Płaszczyzna drżała cała, przyjmując nasienie, drżała aż do głębi i wszerz i wdłuż aż tam, gdzie już siewaczy nie widać...
Jan wracał już po raz ostatni, gdy w tem od strony wioski Rognes zobaczył dużą graniastą krowę, którą młoda dziewczyna, prawie dziecko jeszcze, prowadziła na sznurze. Dziewczyna i krowa szły ścieżką, ciągnącą się wzdłuż doliny, na skraju wyniosłości. Jan, odwrócony plecami, obsiał właśnie ostatni zagon, gdy posłyszał po za sobą odgłos biegu bydlęcia i rozpaczliwy krzyk jakiś. Obejrzał się, zdejmując jednocześnie sakwę, z której brał ziarno do siewu. Krowa jak wściekła pędziła po lucernisku, ciągnąć za sobą dziewczynę, która powtrzymać się ją starała... Obawiając się wypadku, Jan krzyknął:
— Puść ją!
Dziewczyna nie słyszała, wymyślała tylko krowie i klęła ją a w głosie jej dźwięczał gniew i przerażenie.