Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stopnia, że nawet brat nie śmiał nigdy przypomnieć tego zwyczaju. Zajęła natychmiast najwygodniejsze miejsce i przysunęła do siebie lichtarz, nie troszcząc się o zebranych sąsiadów. Obok krzesła postawiła laskę, z którą nie rozstawała się nigdy. Połyskujące kryształki śniegu topniały na rzadkich włosach, sterczących gdzieniegdzie na jej głowie.
— Czy pada jeszcze? — zapytała Róża.
— Pada — odparła krótko.
Rzuciła przenikliwie spojrzenie na Kozła i na Jana, potem zacisnąwszy wązkie usta, pochyliła głowę nad robotą.
Wieśniacy schodzili się powoli; wkrótce przyszła Fanny, którą przyprowadził syn jej Nènesse, bo Delhomme nie bywał nigdy na wieczornicach; tuż za nią weszły Liza i Franciszka i śmiejąc się otrzepywały śnieg, który pokrywał ich odzież. Liza zarumieniła się lekko, spostrzegłszy Kozła. On zaś śmiało i spokojnie patrzył na nią:
— Jak się miewasz, Lizo, od czasu, jakeśmy się nie widzieli?
— Nieźle, dziękuję.
— Chwała Bogu!
Tymczasem Palmyra wśliznęła się cichaczem przez na wpół rozchylone drzwi, usiadła w kącie, skulona, usiłując ukryć się przed wzrokiem babki. Nagle zerwała się na równe nogi, posłyszawszy jakiś hałas na drodze. Słychać było