Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nikt się nie ruszył z miejsca. Ciemność zwiększała się, kapelusz zdawał się coraz większym.
— Może według starszeństwa, dobrze? — zaproponował geometra. — Zaczynaj więc Hyacyncie, jesteś najstarszy!
Hyacynt, skłonny zwykle do zgody, postąpił kilka kroków, ale straciwszy równowagę o mało nie upadł. Z całej siły wepchnął zaciśniętą pięść do kapelusza, jak gdyby kazano mu wyciągnąć odłam skały. Wybrawszy bilet, poszedł z nim do okna:
— Dwa! — zawołał głośno i parsknął śmiechem, jak gdyby liczba ta wydawała mu się nadzwyczaj dziwną.
— Teraz kolej na Fanny! — ozwał się Grosbois.
Fanny, włożywszy rękę do kapelusza, nie śpieszyła się wcale. Brała w rękę każdy kawałek papieru, znów go odrzucała, zdawała się chcieć porównać ich ciężar.
— Nie wolno wybierać! — ofuknął ją Kozioł, który aż zbladł ze złości, usłyszawszy, który los padł w udziale jego brata.
— A to dlaczego? — odparła Fanny. — Nie patrzę przecie, mogę więc pomacać bilety.
— Daj pokój! — szepnął ojciec — wszystkie są jednakowo, nawet piędzi ziemi niema więcej w jednym niż w drugim.
Wybrała wreszcie i takie pobiegła do okna.
— Jeden!