Strona:PL Zola - Płodność.djvu/515

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wane, witane okrzykami tryumfu, jakby każda była nowem zwycięztwem, nową zdobyczą, bogacącą wstęp do dalszego istnienia. Już widzą dziecko dorastające, już stało się cłowiekiem! Ach a pierwszy ząbek, wyżynający się jak koniec igły z różowego dziąsła; a pierwsze wybełkotane słowo „mama“, albo „papa“, które to słowo tylko rodzice w pierwszej chwili rozumieją, bo dla innych jest ono zgubione w powodzi niesformowanych dźwięków, które można raczej porównać do mruczeń kociątka, do szczebiotu ptaszyny, lecz nie do wyrazistej ludzkiej mowy. Ach te wiecznie odtwarzające się sceny pierwszego dzieciństwa! zawsze jednakie a zawsze wywołujące zachwyt i wzruszenie ojca i matki w podziwie tego rozkwitu ich ciała i duszy!
— Poczekaj! — zawołała Maryanna — on teraz powróci do mnie... Gerwazy!.. Gerwazy!.. chodź... chodź...
I dziecko wróciło, trochę się chwiejąc, próbując raz i drugi, aż wreszcie puściło się i wykonało powtórnie cztery kroki, rozłożywszy ramiona i machając niemi w powietrzu jak pomocniczemi wahadłami.
— Gerwazy!... Gerwazy!... wołał znów Mateusz.
Dziecko znów wróciło. Ponowiono z dziesięć razy tę próbę, każdą taką podróż malca przyjmując z okrzykami radości, znajdując, że jest milutki, pocieszny, niezrównanie zabawny.