Strona:PL Zola - Płodność.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słoneczne dni rozpoczynającej się wiosny budziły ziemię z uśpienia. Któregoś poranku Maryanna poszła z dziećmi na spacer w stronę płaskowzgórza, pewna, że tam zastanie Mateusza. Aż przystanęła z podziwiania nad przemianą, jaką słońce wywołało na polach, zdobytych na dawnych bagniskach. Pole było jakby rozpostartym, olbrzymim dywanem z zielonego aksamitu, zboże rosło gęsto i zdrowo, chociaż było jeszcze delikatnej, szmaragdowej barwy. Zbiór zapowiadał się cudownie, zdumiewająco. Zebrana rodzina wpatrzyła się z radością w tę spodziewaną płodność pracy, w tę zapowiedź spełnienia się nadziei a radość ojca i matki jeszcze zwiększała rzeźkość Gerwazego, który wyswobodzony z więzów pierwszego niemowlęctwa, budził się do samoistnych ruchów, coraz wyraźniej wzmagając się na siłach. Ponieważ zanadto kręcił się leżąc w wózku, matka go wyjęła i próbowała postawić na ziemi, wtem wyrwał się do lotu i chwiejąc się, postąpił kilka kroków, by łapkami uczepić się o nogi ojca. Była to pierwsza jego próba, więc rodzice zawołali z niezmierną uciechą:
— Chodzi!.. sam chodzi!...
Ach, te pierwsze zapoczątkowania woli dziecka! te pierwsze po sobie następujące objawy: jak pierwsze spojrzenie, pierwszy uśmiech, pierwszy krok, ileż one przynoszą radości sercom kochającej się pary rodziców! Są to rozkoszne etapy wyczekiwane przez nich, niecierpliwie spodzie-