Strona:PL Zola - Płodność.djvu/506

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie się gnieżdżące w bagniskach jeszcze nie zdrenowanego płaskowzgórza. Była to niedziela i cała rodzina była zebrana w obszernej kuchni, rozweselonej żwawo palącem się ogniskiem. Przez okna widać było daleko ciągnące się równiny, przysypane białym szronem, zastygłe i uśpione w kryształowych oponach, wyczekujące zmartwychwstania pod ciepłem, wiosennem słońcem. Gdy nadeszli goście, Gerwazy spał w białej jak śnieg kołysce, ociężały senną zimową porą, lecz tłusty i różowy i jak ziemia wyczekujący przebudzenia, by się ukazać z nabraną siłą podczas długiego wypoczynku.
Po wesoło spożytem południowem śniadaniu, rodzina pozostała zebrana dokoła ogniska; ale czwórka dzieci obsiadła stolik pod jednem z okien i pogrążyła się w tworzeniu dzieła, które ją zachwycało. Bliźnięta, Błażej i Denizy, przy pomocy młodszego brata Ambrożego, budowali wieś, klejąc ją pilnie z kawałków kartonu. Stawiali domki, ratusz, kościół i szkołę. A Rózia, której wzbroniono używania nożyczek, podawała klajster, smarując się nim, aż po same włosy. Głęboka cisza była przerywana ich śmiechami a ojciec z matką usiadłszy obok siebie w pobliżu ognia, wypoczywali z rozkoszą po ciężkiej pracy całego tygodnia. Pędzili teraz życie prawdziwie wieśniacze; pozbawione wszelkiego zbytku, lecz promiennie szczęśliwe, bo nieledwie że nie rozłączali się z sobą. Wygląd kuchni, w któ-