Strona:PL Zola - Płodność.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

psuje całą przyjemność... Więc mu ustępuję i niech się dzieje, co chce.
Odtąd doktór stawiał jej pytania, unikając spojrzeć w stronę państwa Beauchêne, lecz oczy jego błyszczały tajoną przekornością, znać było, że się bawił umyślnem podtrzymywaniem zasad, które dopiero co obalał, gdy je głosił bogaty właściciel zakładu, oburzający się przeciwko niepowściągliwej płodności. Doktór udawał teraz, że jest zgorszony i nieledwie że wymawiał pani Moineaud jej dziesięcioro dzieci. Bo jakiż los mogła tym dzieciom zabezpieczyć? Rodziła chłopców, by zgnili w koszarach, rodziła dziewczęta, by zgniły w publicznych domach! a obciążając się tak liczną rodziną, skazywała siebie i męża na ciągłą nędzę; chcąc módz zebrać jakie takie oszczędności, nie można sobie na kark sprowadzać bandy dzieciaków. Biedna kobieta ze smutkiem przyznawała, że słuszność jest po jego stronie, ale co prawda, to ani jej, ani też jej mężowi nigdy na myśl nie przyszło, by mogli uzbierać jakikolwiek majątek. Moineaud przecież nie może się spodziewać, by go mianowano ministrem! zatem jedno dziecko mniej albo więcej, nic w rzeczywistości nie zmieniało ich materyalnego położenia, a nawet spora gromada dzieci jest pomocą dla rodziców, bo wcześnie zaczynają pracować i przynoszą do domu zarobione pieniądze.
Beauchêne milcząc przechadzał się zwolna po pokoju. Zapanował jakby jakiś chłód wzrasta-