Strona:PL Zola - Płodność.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że Maryanna poprzestanie na tem, co już ma... Inaczej, to byłoby grzechem nie do darowania.
Mateusz wiedział, o ile te słowa były skierowane do niego. Konstancya drwiła wraz z mężem z niego i z Maryanny, litowała się nad nimi, albo wprost gniewała, nie pojmując, jak można z taką lekkomyślnością skazywać się na biedę. Wszak urodzenie się Rózi, ich ostatniego dziecka, zmusiło ich do wyprowadzenia się na wieś i zamieszkania w norze, jak nędzarze. I pomimo takiej ostateczności jeszcze chcą się dalej narażać na nieostrożność? Doprawdy możnaby przypuścić, że się nie lękają piątego dziecka, chociaż nie mają nic, ani jednego grosza kapitału, ani jednej piędzi ziemi pod słońcem! Krygując się z wymuszoną pruderyą, dodała:
— Wreszcie, to byłoby wprost obrzydliwością... Gdy widzę małżeńskie pary, wiodące za sobą bandę dzieciarni, odwracam się ze wstrętem jak od pijaków. Jeden nałóg wart drugiego i niewiem, który paskudniejszy!
Beauchêne znów głośno się roześmiał, chociaż prawdopodobnie miał on inne na to poglądy. Mateusz słuchał obojętnie. Mafyanna i Konstaneya w niczem nie mogły się z sobą porozumieć, bo były pod każdym względem od siebie odmienne, on zaś uśmiechem zbywał wszystkie napaści, nie chcąc wywoływać sprzeczki, mogącej się zakończyć zerwaniem stosunków a więc i utratą miej-