Strona:PL Zola - Płodność.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pani Beauchêne udawała zupełny spokój i rzekła z chwalebną odwagą:
— To ja go zmuszam do tych częstych wycieczek na wieś. Jest bardzo krwisty i potrzebuje ruchu na świeżem powietrzu... zatem polowanie jest dla niego wyborną rozrywką.
Nowy odgłos dzwonka znów zapowiedział gości. Weszła Walerya ze swoją córką Reginą. Zarumieniła się z zadowolenia, ujrzawszy panią Beauchêne, tak dalece była wrażliwą na spotkanie się z osobą należącą do owego świata bogaczów, ku któremu pragnęła podążać, stawiając go sobie za wzór najwyższy. Lecz Konstancya wstała i zaczęła się żegnać, mówiąc, że na nieszczęście, nie może tu dłużej pozostać, bo oczekuje przyjścia jednej ze swych przyjaciółek.
— Niechaj kuzynka pozostawi nam chociaż Maurycego — prosił Mateusz. — Jest Regina, więc będą się bawić w sześcioro a po podwieczorku odprowadzę malca osobiście.
Maurycy, jakby strwożony, chwycił się spódnicy matki, więc ta odmówiła:
— Nie mogę, nie mogę go tutaj zostawić. On ma teraz przepisaną kuracyę, więc nie chcę, by cokolwiek jadł po za domem. Do widzenia!... Przyszłam na chwilę, chcąc się dowiedzieć, co u was słychać a teraz już uciekam... Do widzenia.
Trzymając syna za rękę, drugą podawała na pożegnanie, Waleryę uścisnęła chłodno, nie prze-