Strona:PL Zola - Płodność.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wanie się od spełnienia swego zadania, świadczy o sile, zdrowiu i jest rzeczywistem pięknem.
Doszedłszy do ogrodów, ogołoconych z liści, trzeba było się zatrzymać, bo Rózia zaczynała być zmęczona. Na szczęście, znaleziono ławkę, na którą padało jeszcze słońce. Lecz chłód się wzmagał, słoneczne promienie były coraz bledsze, więc należało śpieszyć się z powrotem do domu. Dzieci nie narzekały na zimno szczypiące im twarze i rozglądały się po niebie teraz jakby ozłoconem i różowiejącem coraz to wyraźniej. Dla rozgrzania nóg, chłopcy tupali zamaszyście a Rózia, śmiejąc się z nimi, przestała narzekać na zmęczenie. Była godzina trzecia, gdy cała rodzina, uradowana z przechadzki, upojona świeżem powietrzem, skręciła na ulicę la Féderation. Lecz nawet tutaj przystawano, by na nich patrzeć. Ale tu ludzie musieli być poczciwsi, bo nikt nie szydził a wszyscy podziwiali piękność wzorowych dzieci i uśmiechano się dwuznacznie ku ojcu i matce, winszując, że tak szybko a dobrze uwijają się z robotą.
Wróciwszy do domu, Maryanna, czując się zmęczoną, położyła się na kanapie w saloniku, gdzie palił się już ogień na kominku, rozpalony przez Zoę, stosownie do rozkazu wydanego przez Mateusza przed wyjściem na spacer. Dzieci, spokojne teraz z powodu zmęczenia, siedziały poważnie przy małym stoliku, słuchając bajki, czytanej przez Denizego. Wtem ktoś zadzwonił