Strona:PL Zola - Płodność.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tu wyczekujących na przechodniów; było to jakby targowisko, podniecające i zachęcające ku bezpłodnej nocy.
Mateusz zastanawiał się nad tem czasami, lecz nigdy nie przedstawiło mu się to z taką oczywistością, jak olbrzymi zasób ludzkiego zasiewu marnieje, ile ziarna ginie, by jedno zakiełkowało. Zarodki miliardami płynęły, obfitość ich wzbierała potokami, kąpiącemi całość materyi organicznej, przewidująca natura w niewyczerpanej swej hojności jakby przewidziała, że nasiona roślin, oraz istot powinny nieskończonością zasobów gwarantować straty. Słońce wysusza ziarno zbyt wielka wilgoć niszczy je przegniciem. Morskie wichry zmiatają całe ławy zapłodnionej ikry, wiosenne burze otrząsają gniazda, druzgocząc jajka w nich zniesione, Każdy krok człowieka niszczy całe światy, miażdży nieskończone ilości drobnoustrojów. To przerażająco obfite marnowanie jestestw może być porównane tylko z przewyższającą je obfitością zarodczych pyłów, podnoszących łono ziemi i wody, wypełniających przestrzenie powietrza, drgających w życiodajnem cieple promieni słońca. A każde zniszczone jestestwo staje się znów życiem, fermentuje w nowym kipiątku, rozwija się w nowym zastępie tworów i tak w nieskończoność. Ale tylko człowiek wiednie żąda swego zniszczenia, obmyśla je. wykonywa, w celu egoistycznym, dla własnej swej wygody i przyjemności. On jeden wysila się, by