Strona:PL Zola - Płodność.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiatrów w nienawiści plonu. O tej wyrozumowanej bezpłodności wszystko zdawało się tutaj świadczyć, wszystko ją głosiło, objaśniało, afiszowało z tryumfującym bezwstydem. Wyziewy alkoholu, ulatujące z okien i drzwi restauracyj, kawiarni, barów — rozprzęgały nerwy mężczyzn i kobiet, zatruwając płód w samym zarodku. Prostytutki, słaniające się stadami i nęcące byle kogo, aby pomnożyć zdobycze; ileż skalanego, zmarnowanego życia ciekło ku kloakom ze zlewanych przez nie kubłów czy to w pachnących, czy zatęchłych umywalniach! Wszystkie te dorywczo kojarzące się pary, umawiające się wśród zgiełku ulic, przy wyjściu z teatrów, z kawiarni, powodowane potrzebą zarobku z jednej strony a chwilowym szałem zmysłów z drugiej i dążące nasycić się naprędce — czy to w atłasach drogocennych, czy też w brudnych stancyach ostatniorzędnych oberży — popełniają zbrodnie, tępią życie, plując je bezecnie w błoto rynsztoków. Prostytucya stawała się więc najogólniejszą krzewicielką rozmijania się z celami natury, mistrzynią zbrodni, tępicielką zarodków, które niszczyła z mściwą zaciekłością, jako wrogów, mogących rozwinięciem się zniweczyć zwykły tryb codziennego bytu. Z lekcyi tej korzystał cały Paryż każdego wieczoru. Bezdzietność stawała się celem płci obojga. Para wysokiej kultury, dotknięta literacką newrozą, fanfaronująca krańcowością opinii, spłacała dług swego przerafinowania, u-