Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siąkłem gorącemi oddechami i weselem. Nie zamieniała już teraz spokojnych uśmiechów z siostrą swą Krystyną i ciotką Elżbietą, tak skromnemi obu, że zdały się pragnąć ukryć w tym tłumie, że nieczęsto zaledwie brały udział w rozmowie. Surowem spojrzeniem znagliła nieszczęsnego pana de Mussy do spuszczenia oczu. W pozornem swem roztargnieniu, jakkolwiek unikała teraz odwracać się w tę stronę i siedziała wygodnie w krześle, znać było chwilami jak niedostrzeżony niemal dreszcz wstrząsał białemi jej ramionami, ilekroć doszedł ją wybuch śmiechu od tego końca stołu, gdzie Maksym i Ludwika żartowali wciąż równie głośno w dogorywającym gwarze rozmów reszty biesiadników.
A po za nią, tam, gdzie kończył się żywy blask świateł, panując wysoką swą postacią nad tym stołem w nieładzie i rozemdlonymi biesiadnikami, stał Babtysta, wyprostowany, blady, poważny, z tą postawą wzgardliwą lokaja, który gardzi swymi panami. On sam tylko, w tej atmosferze nasiąkłej upojeniem, pod rażącemi blaskami żyrandola, pozostał jednako bez zarzutu z srebrnym łańcuchem na szyi, oczyma zimnemi, w których widok obnażonych ramion kobiecych nie zapalał najmniejszej iskierki, z miną eunucha, posługującego paryżanom z epoki upadku a nie tracącego przecież własnej godności.
Nakoniec Renata, nieco nerwowym podniósłszy się ruchem, powstała. Wszyscy ją naśladowali. Cała