Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczelnie od śmierci siostry i przyszli jej na myśl ludzie spotykani przed chwilą w Lasku, ten baron Gouraud, który stare, ohydne swe ciało obwoził w słońcu na poduszkach powozu...
Poszła wyżej jeszcze, zapuściła się w kurytarz, potem w górę po schodach dla służby, doszła do pokoju dziecinnego. Klucz zastała na zwykłym gwoździu, wielki klucz zardzewiały, na którym pająki posnuły swe sieci. Zamek zaskrzypiał, wydając jakiś krzyk żałosny. Jakże smutnym był ten pokój dziecinny! Ścisnęło jej się serce, kiedy go zobaczyła tak pustym, szarym i oniemiałym. Zamknęła drzwiczki wielkiej klatki, stojące otworem z niejasną myślą, że temi to drzwiczkami uleciały może uciechy jej dziecięce. Przed koszami od kwiatów, pełnemi jeszcze ziemi stwardniałej i popękanej jak wyschłe błoto, zatrzymała się przez chwilę, ułamała kawałek gałązki rododendrona; ten szkielet rośliny, zaschły i zbielały pod warstwą kurzu był wszystkiem, co pozostało z ich żywych koszów zieleni. A nawet ta mata, wypełzła teraz, pogryziona przez myszy rozściełała się posępna, jak całun, który czeka od lat wielu na przyrzeczonego sobie trupa. W jednym kącie, pośród tej niemej rozpaczy, tego opuszczenia, którego cisza zdała się płakać, odnalazła jedną z dawnych swych lalek; wszystkie otręby wysypały się przez dziurę a porcelanowa główka przecież wciąż uśmiechała się jeszcze emaliowanemi usty po nad