Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A kiedy szli tak kilka kroków w milczeniu, w chwili, kiedy Renata, czując, że zemdleje, wcisnęła głowę w róg karety, aby nie być widzianą, szmer podniósł się w całym szeregu powozów, szmer coraz głośniejszy. Na trotoarach piesi zatrzymywali się, odwracali, z otwartemi usty, ścigając oczyma punkt jakiś zbliżający się w tę stronę. Koła zaturkotały żywiej, ekwipaże rozsunęły się z poszanowaniem na boki i ukazało się dwóch dojeżdżaczy, w zielonych ubiorach, w okrągłych czapeczkach z podskakującemi złotemi kwastami, których błyszczące nici opadały kaskadą. Pędzili, cokolwiek naprzód pochyleni na wielkich gniadych koniach. Po za nimi pozostawała próżnia. Nareszcie w tej próżni ukazał się cesarz.
Był on w głębi otwartego pojazdu sam jeden na ławeczce siedzenia. Ubrany czarno w długi anglez zapięty po szyję, miał na głowie kapelusz bardzo wysoki, lekko wygięty, którego jedwab połyskał w słońcu. Naprzeciw niego, na przedniem siedzeniu dwu panów, ubranych z tą wytworną elegancyą, która była dobrze widzianą w Tuileryach, siedziało z powagą, złożywszy na kolanach ręce przypominając w tej niemej pozycyi dwu gości, weselnych, obwożonych pośród ciekawości tłumu.
Renata zauważyła, że cesarz postarzał mocno. Pod wielkiemi wywoskowanemi wąsami usta otwierały się bardziej obwisłe. Powieki zapadały tak, że do połowy niemal przysłaniały przygasłe oko,