Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozumiesz — powtarzał Saccard — z ciebie próżniak... Kiedy się ma, jak ty, pieniądze — nie pozwala się im zasypiać bezczynnie na dnie szuflad. W tym interesie, o którym ci mówię, można zarobić sto za sto. To umieszczenie pewne. Wiesz przecie, że nie chciałbym cię wciągnąć inaczej!
Ale młody człowiek zdawał się znudzony tem nastawaniem ojca. Uśmiechał się tym uprzejmym swoim, wdzięcznym uśmieszkiem i przyglądał się powozom.
— Widzisz tam tę kobietkę, ot tam, tę w fiołkowej sukni — zawołał nagle. — To praczka, którą to bydlę de Mussy puściło w świat.
Popatrzyli obadwaj na fiołkowo ubraną kobietę. Potem Saccard wyjął cygaro z kieszeni a zwracając się do Maksyma, który palił:
— Pozwól mi ognia — rzekł.
Zatrzymali się na chwilę, twarz w twarz, zbliżając ku sobie głowy. Kiedy cygaro zapaliło się:
— Uważasz — ciągnął ojciec dalej, ściskając silniej ramię syna pod swojem — byłbyś głupcem gdybyś mnie nie posłuchał. Cóż! Czy zgoda? Przyniesiesz mi jutro te sto tysięcy?
— Bardzo dobrze wiesz, że ja już nie przychodzę do ciebie — odpowiedział Maksym, krzywiąc usta.
— Ba, głupstwo, trzeba nareszcie koniec temu położyć!