Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nata zobaczyła również margrabinę d’Espanet i panią Haffner, dwie nierozdzielne, przysłonięte parasolkami, które śmiały się czule i poglądały sobie w oczy, wyciągnięte tuż obok siebie wygodnie.
Dalej przesuwali się przed nią mężczyźni z galeryi jej znajomych: pan de Chibray w gigu; pan Simpson w dog-cart; panowie Mignon i Charrier, chciwi zawsze zysków, mimo marzenia o blizkiem wycofaniu się z interesów, w karetce, którą pozostawili na rogu alei, aby kawałek przejść pieszo, pan de Mareuil, jeszcze w żałobie po córce, czychający na ukłony po pierwszem odezwaniu się, zaryzykowanem w przeddzień w ciele prawodawczem, obnoszący swą ważność polityczną w powozie pasa Toutin-Laroche, co po raz już niewiadomo który ocalił był „Kredyt gruntowy“, postawiwszy go o dwa cale nad przepaścią zguby, wychudł on w senacie i stał się potężniejszym i bardziej imponującym jeszcze.
A jakby na uzupełnienie tej defilady, niby ostatnie jej dostojeństwo, baron Gouraud, rozpierający się, rozłożony jak słońce na podwójnych poduszkach, które wkładano do jego powozu. Renata doznała pewnego zdziwienia, połączonego z obrzydzeniem, poznając na koźle jego powozu, obok stangreta, Baptystę z twarzą bladą, z miną uroczystą. Sążnisty lokaj przyjął służbę u barona.
Drzewa lasu przemykały się wciąż przed jej wzrokiem, woda jeziora mieniła się tęczowemi blas-