Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byłem wówczas młody... Widzicie panowie tę szafę; tam to złożyłem pierwsze trzysta franków oszczędności, grosz za groszem. A ten otwór pieca, przypominam sobie jeszcze ten dzień, kiedy go wyżłobiłem. W pokoju nie było kominka a zimno było psie istotnie, tem więcej, że nieczęsto bywało nas dwoje.
— Dajże pan pokój — przerwał mu lekarz żartobliwie — nie żądamy od pana zwierzeń. Popełniałeś niejedną farsę, jak inni.
— Tak, to prawda — mówił naiwnie poczciwiec. — Przypominam sobie jeszcze prasowaczkę z tego domu naprzeciwko... Widzisz pan, łóżko stało tu ot, na prawo, koło okna... Ach, biedny mój pokoiku, co mi oni z tobą zrobili!...
I posmutniał rzeczywiście.
— Daj pan pokój — ozwał się Saccard — nieźle to, doprawdy, że zwalają te stare rudery. Na tem miejscu powstaną piękne domy ciosowe... Albożbyś pan dziś jeszcze mieszkał w takiej norze? Kiedy tymczasem będziesz mógł bardzo dobrze osiedlić się na nowym bulwarze.
— Tak i to prawda — odpowiedział znów fabrykant, jat się zdało, kompletnie uspokojony.
Komisya zatrzymała się jeszcze w dwóch posesyach.
Lekarz pozostawał we drzwiach, paląc cygaro i patrząc w niebo. Kiedy doszli do ulicy des Amandiers, domy poczynały rzednąć, przechodzili głównie teraz koło parkanów, niezabudowanych