Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stąpiła do wanny, pełnej jeszcze wody; strącała nogą suknie, porozkładane na białym atłasie foteli; kostium nimfy Echo, spódnice, porozrzucane ręczniki. A z każdej z tych tkanin, podnosił się głos hańby: kostium nimfy Echo mówił jej o tej roli, którą przyjęła dla oryginalności narzucania się publicznie Maksymowi ze swą miłością; wanna wyziewała zapach jej ciała, woda, w której się zanurzała, rozsiewała w tym pokoju gorączkę chorej kobiety; tualeta z mydłami i olejkami, meble ze swą okrągłością łoży, mówiły brutalnie o kształtach jej ciała, o jej miłostkach, o wszystkich tych plugastwach, o których chciała zapomnieć.
Powróciła na środek gabinetu, z twarzą purpurową, nie wiedząc, gdzie uciec przed tą wonią sypialni, tym zbytkiem, co się obnażał z bezwstydem publicznej kobiety, który roztaczał dokoła cały ten różowy gabinet kolorytu ciała. Pokój ten nagi był, jak ona; różowa wanna, różowe obicia, różowe marmury dwu stolików — ożywiały się, rozciągały w nieskończoność, to znów owijały w kłębek, otaczały taką rozpustą żywych rozkoszy, że przymknęła oczy, pochylając czoło, przygnieciona, zda się, ciężarem koronek plafonu i ścian.
Ale i w tej ciemności jeszcze wciąż widziała cielistą plamę gabinetu a po za nią łagodne półświatło jeszcze szarej sypialni, delikatny złoty odcień małego saloniku, jaskrawą zieleń cieplarni, wszystkie te bogactwa, co brały udział w jej hańbie, co były jej współwinowajcami. Tam to właśnie