Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

im do końców palcy a kołnierze aż na uszy. Poczęła płakać podczas lekcyi. W czasie rekracyi, ażeby z niej się już nie śmiano, zawinęła rękawy i odłożyła kołnierz stanika, a naszyjnik i bransoletka koralowa wydały jej się ładniejszemi na ciele szyi i ręki. Czyżby od tego dnia poczęła obnażać się coraz to więcej?
I życie jej poczęło rozsnuwać się przed jej pamięcią. Przypatrywała się temu długiemu szaleństwu, temu zgiełkowi i rozpasaniu złota i zmysłów, którego fala wznosiła się coraz wyżej koło niej, sięgając do kolan, do brzucha, wreszcie do ust, a którego nurty, czuła obecnie, iż rozbijają się o jej czaszkę z łoskotem głuchym, przepływając po nad jej głową.
Była to fala zatrutych soków; znużyła jej członki, serce napełniła naroślami haniebnych uczuć; w mózgu wyradza się chorobliwemi lub zwierzęcemi kaprysami. Te soki — korzenie stóp jej wciągały w siebie z dywanu karety, salonów, z tych wszystkich jedwabi i aksamitów, po których stąpała od czasu swego małżeństwa. Kroki innych musiały pozostawić widocznie zarodki tej trucizny, co się rozwinęły w tej chwili w jej krwi i teraz krążyły w jej żyłach. Dobrze przypominała sobie dziecięce swe lata. Kiedy była małą, była w niej tylko ciekawość. A i później nawet, po tem zgwałceniu, które rzuciło ją w złe, zawsze jeszcze ulękłaby się takiego ogromu hańby. Nie, to pewna, byłaby stała się lepszą, gdyby pozostała w domu i przy