Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrej nocy! — zawołał za nim Maksym, kiedy się już drzwi zamykały.
I wziąwszy ojca pod rękę podążył z nim razem bulwarem. Noc była jedna z tych jasnych, mroźnych nocy, gdzie to tak dobrze jest stąpać po zmarzłej, twardej ziemi, w lodem ściętem powietrzu. Saccard mówił, że Larsonneau popełnia błąd, że należało po prostu żyć na stopie koleżeńskiej, tylko z Laurą d’Aurigny. Z okazyi tej począł dowodzić, że miłość tych dziewczyn była niedobrą istotnie. Pozował na moralnego, miał na zawołanie cały zasób sentencyj; rad, zdumiewających rozsądkiem.
— Widzisz bo — mówił do syna — na to jest jeden czas tylko, mój mały... Człowiek traci w tem tylko zdrowie i nie zakosztuje nigdy prawdziwego szczęścia. Wiesz przecie, że nie jestem filistrem. A jednak powiadam ci, mam tego dosyć, zaczynam żyć spokojnie.
Maksym śmiał się szyderczo; zatrzymał ojca, przypatrzył mu się uważnie w świetle księżyca, oświadczając, że ma „wspaniałą głowę.“ Ale Saccard przybrał jeszcze poważniejszą minę.
— Żartuj, ile ci się podoba. Powtarzam ci raz jeszcze, że nie ma nic nad małżeństwo; mężczyzna się w niem konserwuje i czuje zawsze szczęśliwym.
I zaczął mu mówić o Ludwice, zwolna starając się go nakłaniać do zakończenia raz tej sprawy, skoro już, jak mówił, zeszli na ten temat. Cała rzecz była ułożoną zupełnie. Zawiadomił go, że