Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wykazywał najwyższą naiwność robiąc z tej sprawy Charonny istny melodramat finansowy.
Powstał i ujmując pod rękę swego wspólnika, skierował się w stronę salonu:
— Zrozumiałeś mnie zatem dobrze, nieprawdaż? Zastosuj się do moich instrukcyj, nic więcej... Widzisz, mój kochany, to twój błąd, że nosisz żółte rękawiczki, to ci psuje rękę.
Agent uśmiechnął się tylko i pomruknął:
— Och! rękawiczki mają swoją dobrą stronę, kochany mistrzu, oto człowiek może się dotykać wszystkiego, nie brudząc się przytem.
Kiedy wchodzili do salonu, Saccard zdziwił się a nawet poniekąd zaniepokoił, spostrzegłszy Maksyma po drugiej stronie portyery. Młodzieniec siedział na kozetce obok szczupłej blondynki, która mu opowiadała monotonnym głosem długą jakąś historyę, swoją zapewne. Słyszał on istotnie całą rozmowę ojca swego z Larsonneau. Dwaj wspólnicy wydali mu się tęgimi chwatami. Podrażniony jeszcze zdradą Renaty, doznawał nikczemnej radości, dowiadując się o kradzieży, której ona ma paść ofiarą. To go pomści cokolwiek. Ojciec podszedł uścisnąć mu rękę, badając podejrzliwem spojrzeniem; ale Maksym szepnął mu do ucha, oczyma ukazując siedzącą blondynkę:
— Niczego, nieprawdaż? Mam zamiar „obrobić“ ją na dziś wieczór.
Wtedy Saccard począł być nadskakującym, wielce uprzejmym. Laura d’Aurigny przyłączyła