Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leko lepiej będzie postawić je nawprost kominka. Ona to doradziła mi także te czerwone firanki.
— Tak też wydało mi się, że firanki były tu innego koloru... To kolor okropnie pospolity, czerwony.
I, założywszy binokl, poczęła przyglądać się pokojowi, który miał w sobie ten czczy zbytek wielkich hotelów. Zobaczyła na kominku długie szpilki podwójne, które nie musiały chyba służyć do zapinania nędznych włosów pani Sydonii. W dawnem miejscu, gdzie stało niegdyś łóżko, papier obicia był całkiem odrapany, wyblakły i zbrudzony od materaców. Wprawdzie faktorka probowała zakryć tę ranę poręczami dwu fotelów, zbyt one jednak były nizkie i oko Renaty zatrzymało się na tym pasie zniszczonym.
— Czy masz mi co powiedzieć? — spytała wreszcie.
— A tak, to cała historya — ozwała się pani Sydonia, składając ręce, z miną smakosza, który zabiera się opowiadać, co jadł na obiad. Wyobraź sobie, że pan de Saffré zakochany jest w pięknej pani Saccard... Tak, w tobie samej, moje pieścidełko.
Gestem nawet nie okazała najmniejszej kokieteryi.
— Patrzaj — rzekła — a mówiłaś mi, że kocha się w pani Michelin.
— Och, to już zerwane, zupełnie zerwane... Mogę ci dać nawet na to dowód, jeśli chcesz... Czy