Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skoro przybyła na miejsce, dziedziniec pałacu Béraud przejął ją strasznym chłodem; pod wpływem tej wilgoci ponurej, klasztornej, zlodowaciała kompletnie i miała serdeczną ochotę uciec ztąd coprędzej, kiedy jej przyszło wstępować po szerokich, kamiennych schodach, po których odgłos jej kroków rozlegał się ponurem echem. W pośpiechu popełniła wielką niedorzeczność; wybierając na tę wizytę włożyła kostium z jedwabiu feuille-morte, o szerokich falbanach z białej koronki, przybrany kokardami z atłasu, z takąż szarfą. Ten strój, którego dopełniał mały, okrągły toczek, z wielką, białą woalką, tak szczególniejszym jakimś, jaskrawym tonem odbijał od ciemnicy starej schodów, że ona sama poznała, jak bardzo niestosownie musiała tu wyglądać. Drżała, przechodząc przez długą amfiladę surowych komnat, gdzie niewyraźne postacie rozwieszonych gobelinów zdawały się dziwić tej fali spódnic, przechodzącej pośród półświatła ich samotni.
Zastała ojca w salonie, wychodzącym na dziedziniec, gdzie przebywał zazwyczaj. Czytał wielką jakąś księgę, rozłożoną na pulpicie, przytwierdzonym do poręczy jego fotelu. U jednego z okien ciotka Elżbieta robiła coś na długich drewnianych drutach a w ciszy głębokiej słychać było tylko suchy, miarowy klekot tych drutów.
Renata usiadła, zażenowana, najmniejszy bowiem szelest materyi gniecionej zakłócał surowość wysokiego plafonu. Koronki raziły blaskiem swej