Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tąd, wchodziła tu o każdej porze a na odgłos ich pocałunków nie odwracała nawet głowy. Liczyli na nią, że ostrzegłaby ich, gdyby potrzeba było mieć się na baczności. Była to dziewczyna niezmiernie oszczędna, bardzo uczciwa, o której nikt nie wiedział, ażeby miała jakiego kochanka.
Renata jednakże nie skazała się na klasztorne życie bynajmniej. Bywała, jak dawniej, w świecie, wlokąc za sobą wszędzie Maksyma, jak jasnowłosego pazia w czarnym stroju, owszem, sprawiało jej to nawet większą jeszcze przyjemność. Zimowy ten sezon był dla niej jednym długim tryumfem. Nigdy jeszcze wyobraźnia jej nie stwarzała śmielszych tualet, oryginalniejszych koafiur. Podówczas to odważyła się na słynną tę suknię koloru zieleni krzaków, na której wyhaftowane było całe polowanie na jelenia, z wszystkiemi atrybutami: rożkami do prochu, rogami myśliwskiemi, kordelasami. Wtedy to również wprowadziła ona w modę starożytne uczesanie włosów, które Maksym musiał iść kopiować dla niej w muzeum Campana, podówczas otwartem. Odmłodniała; była teraz w całej pełni rozrzuconej swej zgiełkliwej młodości. Kazirodztwo rzuciło w nią płomień, który połyskał wgłębi jej oczu i rozgrzewał jej uśmiechy. Binokle impertynencko zakładała na koniec nosa i poglądała przez nie z góry na inne kobiety, serdeczne swe przyjaciółki, brnące w jakimś drobnym występku, z miną wyrostka, co się pyszni, z uśmiechem znaczącym: „Ja mam moją zbrodnię!“