Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wem dziwnego jakiegoś wyrzutu sumienia i uczucia znużenia zarazem. Zdawało jej się, że już zgrzeszyła, że to nie było bynajmniej tak dobrem jak przypuszczała i że to rzeczywiście zbyt byłoby już brudnem, zbyt ohydnem. Przełom miał być fatalnym, przyjść sam z siebie, całkiem po za obrębem sfery uczuć dwojga tych ludzi, tych kolegów, których przeznaczeniem było oszukiwać się wzajem, a pewnego wieczora oddać się sobie w przepuszczeniu, że zamieniają z sobą zwykły tylko uścisk dłoni — ot, bezświadomie.
Ale po tym upadku głupim, bezmyślnym, ona powróciła do swego rojenia owej rozkoszy bez nazwy i wówczas to wzięła napowrót Maksyma, pochwyciła go w swe ramiona, zaciekawiona nim, ciekawa okrutnych, szarpiących uciech miłości, która uważała za zbrodnię. Wola jej przyjęła kazirodztwo, domagała się go, pragnęła zakosztować do dna, aż do wyrzutów sumienia, gdyby one kiedy nadejść miały. Ona była tu czynną, świadomą. Kochała zaniesieniem kobiety światowej, z przesądami niepokojącemi mieszczanki, ze staczanemi walkami, radością i obrzydzeniem kobiety, co tonie we wzgardzie samej siebie.
Maksym powracał co noc. Przychodził przez ogród około pierwszej. Najczęściej Renata czekała na niego w cieplarni, którą musiał przechodzić, aby się dostać do małego saloniku. Zresztą bezwstyd ich był najdoskonalszy, zaledwie ukrywali się z swym stosunkiem, zaniedbywali najzwyklejszych