Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kochankowie śmieli się jeszcze z taj zabawnej historyjki; potem Maksym ciągnął dalej pieszczotliwym swym głosem:
— A kiedy to przyjeżdżałaś po mnie do kolegium swoim powozem, musieliśmy bardzo zabawnie wyglądać oboje... Ja ginąłem w twoich spódnicach, taki byłem mały podówczas.
— Tak, tak — szeptała, przejęta dreszczem, przyciągając do siebie młodzieńca — to było pyszne, jak mówisz... Kochaliśmy się, nie wiedząc, że się kochamy, nieprawdaż? Ja wiedziałam o tem pierwej od ciebie. Któregoś dnia wieczorem, powracając z Lasku, dotknęłam cię nogą i dreszcz mnie przeszedł... Ale tyś się nie spostrzegł, nic nie pomiarkowałeś. Co? — tyś ani pomyślał o mnie?
— Oh, i owszem — odpowiadał cokolwiek zakłopotany — tylko nie wiedziałem, pojmujesz... Nie śmiałem.
Kłamał. Myśl posiadania Renaty nie stanęła nigdy przed nim jasno, określenie. Zepsucie jego prześlizgało się po niej, dotykało jej ciągle a przecież nie zapragnął jej nigdy rzeczywiście. Zbyt mięki był, zbyt rozpieszczony, zbyt mało posiadał woli, aby mógł dojść do tego pożądania. Przyjął Renatę ponieważ ona mu się narzuciła niemal sama, ponieważ osunął się na jej łoże ani chcąc tego, ani przewidując nawet. Stoczywszy się po tej pochyłości, pozostał tam, bo było mu z tem dobrze, bo go tam przejmowało rozkoszne jakieś ciepło, bo wreszcie, leniwy z natury, pozostawał zwykle