Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świetle żyrandoli, pełne tłumów strojnych, błyskotnych, niby gromada gwiazd spadłych na przestrzeń zbyt ciasną.
Około pierwszej Saccard zniknął. Zakosztował powodzenia żony jak człowiek, któremu się udał efekt teatralny. Ustalał bardziej jeszcze w tej chwili swój kredyt. Pewna sprawa powoływała go do Laury d’Aurigny; wymknął się, prosząc Maksyma, aby odprowadził po balu Renatę do domu.
Maksym spędził wielce rozumnie ten wieczór u boku Ludwiki de Mareuil; oboje zajęci byli okropnem obmawianiem wszystkich przechodzących kobiet po kolei. Ilekroć nadarzył się im jakiś sposobniejszy od innych przedmiot do obmowy, zasłaniali chustkami usta i śmieli się bez pohamowania. Renata musiała dopiero przyjść prosić młodzieńca, aby ją wyprowadził z salonów; rozbawiony, zapomniał prawie o zleceniu ojca. W powozie wesoła była nerwowo; drgało w niej wszystko jeszcze upojeniem świateł, zapachów, dźwięków i gwaru, przez który przechodziła. Zdawało się zresztą, że zapomniała zupełnie już o tej ich „głupocie“ w bulwarowej restauracyi, jak to nazywał Maksym. Spytała go tylko szczególniejszym jakimś tonem:
— Bardzo więc zabawny ten mały garbusek Ludwika?
— Och, bardzo zabawna... — odpowiedział młody człowiek, śmiejąc się jeszcze. — Widziałaś księżnę Sternich z żółtym ptakiem we włosach, nieprawdaż?.. Ludwika utrzymuje, że to jest ptak me-