Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachowało woń miłości, te włosy żółtawe i ta skóra mleczno-biała, które kusiły go rodzajem pogardy małżeńskiej, wszystko to rozmarzało go, poszerzało ramy dramatu, którego jedną scenę dopiero co odegrał, budziło jakiś tajemny a rozkoszny obrachunek w brutalnem jego ciele giełdowego spekulanta.
Kiedy żona podała mu weksel, prosząc aby sam już dokończył rozpoczętego interesu, wziął go, wciąż patrząc na nią.
— Prześliczna jesteś, zachwycająca... — szepnął.
A kiedy pochyliła się, aby odsunąć stolik, pocałował ją gwałtownie w szyję. Krzyknęła zlekka. Potem podniosła się, drżąca, zmięszana, starając się śmiechem pokryć zmięszanie a równocześnie mimowoli przychodziły jej na myśl pocałunki tamtego, wczoraj. Ale wstyd mu się zrobiło tego dorożkarskiego pocałunku. Wyszedł, ściskając jej po przyjacielsku rękę i przyrzekając, że wieczorem jeszcze mieć będzie te piędziesiąt tysięcy franków.
Renata przez dzień cały drzemała przed ogniem. W chwilach takich przesileń, miewała ona rozleniwienie kreolki. Wówczas cała jej hałaśliwość zdała się zasypiać w jakiemś próżniaczem obezwładnieniu. Dygotała z zimna, trzeba jej było wielkiego płomienia na kominku, duszącego gorąca, od którego występowały jej na czoło drobne krople potu, gorąca, pod wpływem którego drzemała. W tem palącem powietrzu, w tej kąpieli