Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie — rzekł dobitnie. — Jeśli jednak absolutnie potrzeba ci pieniędzy, nie bronię.
Wstał, jakby zmierzając ku wyjściu. Renata w okropnem wahaniu patrzała to na męża, to na rachunek, który pozostawiał na kominku. Ujęła nakoniec biedną swą głowę oburącz i szepnęła:
— Oh, te interesa! Głowa mi pęka dziś od samego rana... Idź, podpiszę ten rewers da osiemdziesiąt tysięcy franków. Gdybym tego nie zrobiła, czuję, że rozchorowałabym się na dobre. Znam ja siebie, cały dzień walczyłabym z sobą okropnie... Wolę już od razu popełnić głupstwo. To mi przyniesie przynajmniej ulgę.
I mówiła, że trzeba zadzwonić, żeby jej przyniesiono papier stemplowy. Ale on sam chciał jej posłużyć w tej mierze. Miał niezawodnie weksle gotowe w kieszeni, bo nieobecność jego trwała zaledwie dwie minuty. Przez ten czas kiedy pisała na małym stoliku, który jej przysunął do kominka, badał ją oczyma, w których płonęła żądza zdumiona. W pokoju było bardzo gorąco, czuć w nim było jeszcze ten wyziew, wstającej z łóżka młodej kobiety, zapach pierwszej jej toalety. Rozmawiając, opuściła nieco fałdy peniuaru, w który była obwinięta a wzrok męża, stojącego przed nią, osuwał się po jej głowie pochylonej, pośród złota jej włosów, daleko, aż do białości jej szyi i piersi. Uśmiechał się dziwnym jakimś uśmiechem; ten ogień płonący, który mu twarz palił, ten pokój szczelnie zamknięty, którego ciężkie powietrze