Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dość, o! dość zupełnie; widziała przed sobą to życie swoje minione, owo bezzwłoczne zaspakajanie wszelkich zachceń, wszelkich apetytów, czczość zbytku, jednostajność zabójczą wieczyście tychże samych pieszczot i zdrad tychże samych. Potem budziło się w niej coś jakby nadzieja z dreszczem żądzy, niejasna jeszcze myśl owego „czegoś innego“, którego naprężony jej umysł nie mógł znaleźć. Tu marzenia jej poczynały się błąkać. Dokładała wszelkich usiłowań, ale wciąż owo poszukiwane słowo zagadki kryło się gdzieś w tych cieniach zapadającej nocy, gubiło w nieprzerwanym turkocie powozów. Łagodne kołysanie karety było jeszcze jednem wahaniem więcej, niedopuszczającem do sformułowania w niej owej niejasnej żądzy. I niezmierna jakaś olbrzymia pokusa owiewała ją swym oddechem, wyłaniała się z tego tonącego w cieniach krajobrazu, z tych zrębów lasu, co po obu stronach alei zapadały w sen, spowite cieniem, z tego jednostajnego kół turkotu, z tego miękiego falowania, które ją przejmowało rozkosznem odrętwieniem. Tysiące lekkich podmuchów przebiegało po jej ciele: dumania niedokończone, rozkosze bez nazwy, pragnienia chaotycznie zmieszane, wszystko co taki powrót z Lasku, w godzinie, kiedy to blednie niebo, może rzucić wykwintnego i potwornego w znużone serce kobiety. Trzymała obie ręce zatopione w niedźwiedziem futrze, było jej bardzo gorąco w lekkim paltociku z białego sukna o blado lila aksamitnych wyłogach. Kiedy wysu-