Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ oczywiście — potwierdziło naiwnie dziecko — skoro papa jest teraz bogatym i pani jesteś jego żoną.
Uśmiechnęła się i ze zwykłą sobie żywością:
— A więc naprzód, mówmy sobie po imieniu. Ja mówię ci raz pan, raz ty. To głupie... Będziesz mnie kochał?
— Będę z całego serca — odpowiedział z zapałem wyrostka, którego spotyka niespodziewane powodzenie u kobiet.
Takie było pierwsze widzenie się Maksyma z Renatą. Dziecko poszło do kolegium w miesiąc później dopiero. Jego macocha pierwszych dni bawiła się nim jak lalką; oskrobywała go, jak twierdziła, z prowincyonalnych naleciałości i trzeba przyznać, że w tę działalność włożyła sporo dobrej woli. Kiedy ukazał się, od stóp do głów nowo ubrany przez ojcowskiego krawca, wydała okrzyk radosnego ździwienia: śliczny był jak cukierek, orzekła. Włosy tylko odrastały mu niesłychanie powolnie, co ją doprowodzało do rozpaczy. Młoda kobieta mawiała zazwyczaj, że o całej twarzy stanowi fryzura. Swoją pielęgnowała z prawdziwem zamiłowaniem. Długo kolor jej przywodził ją do rozpaczy, ten kolor osobliwy, blado żółty, przypominający świeże masło. Ale kiedy nastała moda żółtych włosów, zachwycała się swemi i ażeby dowieść, iż nie naśladuje głupio mody, poprzysięgała głośno, że się maluje co miesiąc.
Maksym w trzynastu latach był już okropnie