Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Botanicznego zieleniały, sięgając niemal widnokręgu: kiedy tymczasem z drugiej strony wód, quai Henryka IV-go i quai de la Ràpée wyciągały się długiemi szeregami nizkich i nierównych budynków, sznurami domów, które od góry, podobne były do małych domków z kartonu i drzewa, jakie dziewczynki miały w pudełkach. W głębi na prawo, dach łupkowy szpitala Salpêtrière błękitnawy, wynurzał się z pośród drzew. Potem, w pośrodku, schodząc aż do Sekwany rozległe nadbrzeża brukowane tworzyły dwie szerokie szare drogi, które plamiły tu i owdzie szeregi beczek, jakiś wózek zaprzężony lub stosy węgla wyładowywane ze szkut. Ale duszą tego krajobrazu, duszą, co go wypełniała całkowicie, była Sekwana, ta rzeka żywa; przypływała zdaleka od skraju niewyraźnego i drżącego w dali widnokręgu, przybywała ztamtąd, z kraju snów, biegnąc wprost do dzieci, w spokojnym swym majestacie, w potężnym swem nabrzmieniu, rozściełającem się niby wielki kobierzec u stóp ich na samym skraju wyspy. Dwa mosty, które ją przecinały, most Bercy i most Austerlitz, zdawały się tamami koniecznemi, które ją miały powstrzymywać i przeszkodzić, aby się przedostała do tego pokoiku.
Małe lubiły olbrzymkę, wpatrywały się w bieg jej kolosalny w tę wieczystą falę ryczącą, toczącą się ku nim, jakby je chciała pochłonąć i którą czuły topiącą się i znikającą na prawo i lewo w nieznanej dali, z łagodnością ujarzmionego tytana.