Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mijając drzwi, prowadzące do sali jadalnej, zatrzymał się, przy nich i przywołał zcicha Helenę.
— Chodź, zobacz.
Pan Rambaud usadowił Joannę na swoim krześle. Najprzód oparł się o stół, potem usunął do nóg dziewczynki. Ukląkł przed nią i jednem ramieniem swojem objął ją. Na stole leżał wózek, łódki, pudełka, czapki biskupie.
— A więc, kochasz mię bardzo? — mówił — powtórz, że mię bardzo kochasz.
— Ależ tak, kocham cię bardzo, wiesz o tem.
Wahał się i drżał, jak gdyby miał na myśli oświadczenie miłosne.
— A gdybym chciał pozostać tutaj na zawsze, z tobą cóżbyś powiedziała na to?
— O, byłabym rada; bawilibyśmy się razem, nieprawdaż? to byłoby ślicznie?
— Na zawsze, rozumiesz, pozostałbym na zawsze Joanna trzymała w ręku jedną z łódek i chciała ją przerobić na kapelusz żandarma. Przerabiając paluszkam szeptała.
— Tak! ale trzeba, żeby mama pozwoliła na to.
Ta odpowiedź wróciła mu cały niepokój. Los jego rozstrzygał się.
— Zapewne — rzekł. Ale jeżeliby mama pozwoliła, ty nie powiesz nic, nieprawdaż?
Joanna, która kończyła kapelusz żandarma, zachwycona nim, zaczęła śpiewać po swojemu tak, tak, tak... Zobacz jaki śliczny kapelusz
Pan Rambaud, rozczulony do łez, wyprostował się i uścisnął ją; Joanna zarzuciła mu ręce na szyję. Bratui polecił prosić Helenę, a sam starał się uzyskać zezwolenie Joanny.
— Widzisz — rzekł ksiądz, uśmiechając się; — dziecię zgadza się chętnie.
Helena nie spierała się już — rozmyślała. Ksiądz